niedziela, 18 października 2009

ehh...


To jeden z tych wpisów, które są bardziej filozoficzne. zdarzały się takie w przeszłości i ten będzie posobny.
Kilka rzeczy leci do przodu i gna bez opamiętania, a te na których nam zależy szczególnie wystawiają naszą cierpliwość na naciąganie do granic możliwości. Ileż tak można? Kiedyś trzeba pacnąć pięścią w stół i dać znać, że nie wszystko jest tak różowe jak się nam wydaje.
Otoczenie oczywiście niczego nie dostrzega. Na zewnątrz farby i kształty są poukładane perfekcyjnie. Rysy, jak to bywa w dziele kryształowym, są jeszcze na tyle niewidoczne, ze nie prowadzą do jakiegoś zaburzenia całości i nagłego rozpadu dzieła. Ale temu, do kogo ów majstersztyk należy, rysy są znane i widzi je za każdym razem, gdy tylko mimo woli rzuca okiem w jego stronę. Może ich nie dostrzega, ale wie, że tam są. I śmieją się z niego, a on nie może nic zrobić, ponieważ nie wyrzuci tego o co tak dbał na śmietnik, a nie może nic zrobić z rysami bez pewności, czy wazonik to wytrzyma. I coraz bardziej wściekłość orze jego czoło, a on nie jest w stanie przezwyciężyć słabości i dać sobie rady z zaistniałą sytuacją.
Usunięcie dzieła nie jest wyjściem. Malarz nie rozstaje się ze swoją paletą, a ogrodnik nie niszczy swojego parku. Wyjście musi być inne. Człowiek jako istota rozumna, po krótkim oddaniu się zadumie, wie dobrze, co powinien zrobić. Wmawia sobie tylko, że jest inne wyjście i pozwoli ono na mniej bolesne przejście. Pozornie mniej bolesne. NIE MA TAKIEJ MOŻLIWOŚCI. Nie tylko dlatego, że tak byłoby najprościej, ale także dlatego MT 19,6.
To nie jest wyjście, a tylko pogodzenie się z porażką i narażenie się na popełnienie podobnego błędu w przyszłości.
Od samego dialogu rysy nie znikną, ale podporządkowanie się zaistniałej sytuacji oraz wmawianie sobie, że rys nie ma doprowadzi do zbagatelizowania sytuacji i w końcu do zniszczenia dzieła. Upór sam w sobie nie jest celem, ale drogą. A rysy, podobne do tych na starych fotografiach, dodadzą nam pewności siebie i pozwolą uniknąć powstawania nowych zadr.
Dlatego czasem warto zacisnąć zęby, modlić się, przeczekać i ... kupić klej. I tylko k...a nie ma się z kim napić.

niedziela, 11 października 2009

Czasu brak...

Posted by Picasa
Jesień idzie, a tu czasu nie ma, żeby coś sensownego na blogu napisać. Służbowo idzie całkiem nieźle. Jakieś tam pierwsze jaskółki się pojawiają i może faktycznie będzie całkiem całkiem. Oczywiście teren działania całkowicie odmienny, specyfika może trochę zbieżna, ale niektórych rzeczy Rafałek uczy się od nowa. I dobrze. Poprzednio frustracja powodowała odruch wymiotny na brzdęk zegarka, a człowiek wmawiał sobie, że to po grzybkach się odbija.
Teraz jest trochę inaczej i (tfu tfu tfu) nawet lepiej niż sobie to wyobrażać mogłem.
Jak widać na załączonym obrazku w Edenie też ruch i kiedy stukam te słowa rzeczywistość w Kotowicach wygląda już caaaałkiem inaczej. Podłoga gotowa, suficik gotowy, plany co do obicia górnej części ścian w atłas gotowy, żyrandole już prawie zabukowane i tylko moja mała wiara sprawiła, że w najśmielszych przewidywaniach nie oczekiwałem takiego efektu.
Starszy trzyma wszystko w ryzach. I git. Każdy powinien realizować swoje marzenie, a to w gruncie rzeczy jego. Więc wtarabaniać się nie będę. Ale swoje trzy grosze zawsze dorzucę. Tzn. żeby mnie dobrze zrozumiano: nie jest tak, że trzymam się całkiem z boku. Swoje powiem i co myślę dorzucę. Poza tym jestem zdania, że z piętnastu pomysłów jeden jest dobry i burza mózgów pozwala go wydobyć na wierzch. I tak oni wymyślili sufit, ja podłogę, oni koncepcję na ściany, ja forsuję swoje obrazki na ściany (oj drążyć będę, bo koncepcja mi się klaruje, tylko niech się prześpię ze złotymi ramami:) i jakoś idzie.
A na dodatek telefon zadzwonił i ... ale nie zapeszam dzisiaj. Jak wypali dam znać. A dziś urodził się plan, żeby tam andrzejki zrobić. Czemu nie?
Negatywnie wyszła tylko sprawa kapeli, bo jak wreszcie usiadłem i wklepałem teksty i fotki do zamknięcia strony ("cud mniód" wyszedł taki), to okazało się, ze ludki się nie dogadują i dali sobie spokój ze znajomością. Szczerze powiedziawszy, obserwując z boku jak funkcjonują i dogadują się co do trybu i specyfiki swojej działalności to chwalić Pana, że rozstali się teraz a nie za kilka tygodni, czy miesięcy. Wtedy to byłaby "piękna katastrofa". A tak jakieś perspektywy na przyszłość są. Zobaczymy, czy świetlane, czy nie.
Tak więc reasumując prywatnie generalnie nie narzekam. Tylko czasu brak...

sobota, 12 września 2009

Koniec wakacji...

Dosłownie. Dla mnie koniec wakacji troszeczkę się przeciągnął. Prawie jak za czasów studiowania. Ale udało się mniej więcej zrobić to co należało i co było priorytetem, czyli po pierwsze uruchomić stronkę Tacie (hehe, a co http://zielonyeden.pl) a po drugie... znaleźć pracę. I oczywiście to drugie zdarzenie jest równoznaczne z końcem wakacji.
A mogło być tak pięknie. Jeszcze bym sobie poleżał, pogotował, poobijał się, pograł w Fifę... Ale co się odwlecze to nie uciecze.
A tak na marginesie jakby kto chciał dzieciakowi fajne fotki porobić, to można walić do mnie drzwiami i oknami. A co tam, niech będzie nawet od strony podłogi. Pomysłów trochę mam, a portfolio moje samo się nie zrobi. Zawsze jakieś fotki wydębię za zgodą, a jak już to i kopa będę miał do roboty :)
Teraz robótka, pół roku na wyczerpującą pracę uśmiechająco - wciskającą i potem znowu będzie fajnie. Byle by podwaliny stworzyć. I do następnych wakacji :)

środa, 2 września 2009

Luz - blues w niebie same dziury

No to zaczęło się tak samo, jak się w czerwcu skończyło. Najfajniejsze jest to, że Maleńtas jest jeszcze w tym wieku, co to się człowiek cieszy, że idzie do szkoły. Ja już w tym wieku, w którym się człowiek cieszy, że to nie on musi do szkoły iść.
Na razie jeszcze wszystko jest świeże. Pełnia barw jeszcze gdzieś tam majaczy przed oczami, ale robi to soczyście. Błękit jest błękitem, zieleń zielenią, a purpura słońca - purpurą. Na razie, gdy zabraknie koloru, to można iść go sobie "odświeżyć". Jak sobie pomyślę, że lada chwila zacznie szaro buro lać z nieba strugami deszczu, a zaraz potem będzie w mieście ... nijak, to żal serce ściska, że do następnego lata tak daleko. Wiem, że generalnie 1/3 składu już ostrzy zęby na narciarski sezon, ale ja jakoś wolę lato. Lew jestem, to nie mam wyboru. Lubię ciepełko, lenistwo, różnorodność i takie tam.
Biorąc pod uwagę, że zmuszam się do szukania pozytywnych stron w otaczającym mnie krajobrazie, to muszę stwierdzić jednoznacznie, że jeszcze jest tak zwana aura przejściowa, czyli jesień, która, mam nadzieję, też trochę potrwa. Może się zdarzyć, że liście z drzew opadną w jedną noc, zaraz po kasztanach, ale jakoś mam przeczucie, że nacieszę się jesienią. Jeszcze moje szkło rządne kolorów. A póki co... gdzie ta płyta Urszuli... a jest...

niedziela, 16 sierpnia 2009

Lenistwo


Jakoś mi się po urlopie nie chciało nic twórczego robić. Dopadł mnie (całkiem niespodziewanie) marazm i ... uczucie beznadziejnej pustki twórczej powiązanej ze stanem ogólnej akceptowalności tego układu.
Zabrałem się więc za kilka spraw, aby stan wypędzić z siebie i powrócić do twórczej pracy. Kartka A4 to początek. Kilka punktów (takich jak wyklejanie sufitu płytkami cd, albo posprzątanie samochodu przed rozstaniem) było dość oczywistych. Reszta to, nawiasem mówiąc, spore wyzwania.
Za portfolio trzeba się wreszcie zabrać i posegregować to co jest do posegregowania, poszperać po gazetach i podzwonić tu i tam (być może są gdzieś inteligentni szefowie), porządnie potrenować Burnouta Dominatora i Tekkena i najważniejsze... poznać miasto na nowo.
To ostatnie dopisałem wczoraj, może przedwczoraj. Spacer, Ada z koleżanką, rower i kilka fotek. A na dodatek jeszcze przechadzka po ZOO. Nie poznaję tego miasta. No może jeszcze nie jest tak dramatycznie, jakby słowo wskazywało, ale fakt faktem architektoniczno - urbanizacyjnie zaczyna mi ono galopować.
Ostatnie 3-4 lata zdecydowanie mi uciekły. Tak to jest, jak się otoczenie ogląda z pozycji samochodowego fotela.

sobota, 18 lipca 2009

poniedziałek, 13 lipca 2009

Papiereczki

Właśnie zastanawiam się, czy już o tym nie pisałem. Nie cierpię, nie znoszę i nienawidzę papierków. Wszystkiego co z tym związane. Mam tu na myśli wypełnianie rachuneczków, picików, deklaracyjek, oświadczonek itp.
Normalnie szlag mnie trafia. A potem patrzę sobie, że zrobienie czegoś takiego kosztuje (cirka about) 200 peelenów. I znowu szlag mnie trafia. Tym razem z powodu tego, że wybrałem sobie cienki zawód. Było kochać papiereczki.
A teraz trzeba siedzieć nad pisaniem tomiska i kląć na czym świat stoi. I mam nadzieję, że napiszę to w 24 godziny. Potem przeczytam, poprawię i zaniosę. I będzie dobrze.
A na dodatek skupić się nie mogę, bo latorośl ćwiczy sobie singstara. Niech to ...

piątek, 3 lipca 2009

Byczo, kaczo i indyczo...

Porobiło się ciekawie, ponieważ generalnie koncepcja stawania na swoich własnych dwóch kończynach powoli nabiera rumieńców.
Generalnie rzecz ujmując będzie trzeba zapewne zająć się jednak czymś na dokładkę, ale myślę, że nie zajmie to zbyt wiele czasu. Sześć, może osiem miesięcy powinno wystarczyć, aby móc poświęcić się tylko swoim interesom.
Trzeba jeszcze zastanowić się nad koncepcją, którą roboczo nazwałem "ponadto". P0korne cielę dwie matki ssie, dlatego oprócz sali trzeba zająć się dodatkowymi możliwościami, które pozwolą w pełni wykorzystać potencjał(y). Jest kilka pomysłów, ale tu trzeba podopytywać się wśród znajomych i przyjaciół królika. No w końcu od czegoś tych znajomych się ma.
Dodatkowym atutem będzie możliwość pogadania i spotykania się na kawie, na co normalnie czasu oczywiście nigdy nie ma. Dotarło do mnie, że tak właściwie, to człowiek nie wie czym zajmują się ludzie dookoła, bo oczywiście spotykamy się, gadamy od czasu do czasu, gramy w piłę (dzisiaj piątek :D ), ale nie do końca jesteśmy świadomi tego, co kto robi. A jak potrzebujesz pomocy, to okazuje się, że można było przyjść do tego a tego i spytać.
Zaraz sobie zrobię jakąś bazę w excelu :)
Szczerze powiedziawszy zastanawiałem się, coby było, gdyby chcieć zaplanować taki interes od początku. Zająć się najpierw kupnem działki, potem postawieniem budynku, potem wyposażeniem itp, itd. Faktycznie bańki dwie to mogłoby być mało. Dzisiaj.
A na dokładkę trzeba marzyć "na zapas". Ja zajmuję się więc na razie w wolnych chwilach tym marzeniem. Nieźle mi idzie.

piątek, 19 czerwca 2009

Dwójeczka ... za dwa miesiące


"Jakoś poszło, Ośle, jakoś poszło". Cytat odnosi się oczywiście do mnie. Pierwsza klasa się skończyła. Poligon jak cholera dookoła, bo to i pociski składek śmigają i odłamkiem zadania matematycznego się dostało, zasieki zajęć dodatkowych przeszło, czytanie planów batalistycznych ćwiczyło, pierwszą tygodniową izolację w nieprzyjacielskim terenie przeżyło, a zdarzyło się także rozkaz wydać podniesionym głosem i samego siebie hamować, gdy rozkaz był niewykonalny.
Teraz czekają nas inne strategiczne cele do realizacji. Można pełną piersią wykrzyknąć hasło "wakacje" i dać nura w te rzeczy, które przez 10 miesięcy są niedostępne. Jakiś wypad pod namiot by trzeba zrobić, połazić po lesie z kompasem, wykąpać się w jeziorze, zapolować na dzika lub sarnę. Dwa miesiące tylko dla niej. Bo potem już będzie pod górę. Na wszelki wypadek książki do drugiej klasy już mam i będę studiować przez wakacje. Patrząc na medale z pierwszej klasy będziemy za rok wspólnie prężyć pierś po odbiór następnych. A że cytatem mnie poruszającym zacząłem, to takim też skończę. "Jestem strażnikiem błądzących dusz, jestem mocarny, ponętny, i niezniszczalny".

sobota, 6 czerwca 2009

Zielono... kolorowa szkoła


Leżało w postach do edycji, ale się doczekało. No to do meritum, mimo iż od samego zdarzenia minęło trochę czasu.
Nie wiem jak inni, ale ja lubiłem jeździć na szkolne wycieczki. Kumple, zmiana klimatu, luźniej, bo nie w szkole itp. Generalnie pewnie dotyczy to wszystkich, którzy chodzili kiedykolwiek do szkoły. Kilkudniowe wycieczki stanowiły jednak rzadkość.
Nigdy nie pytałem rodziców, jak to wyglądało z ich strony i swoje dziewicze doświadczenia musiałem analizować w pojedynkę (no, "podwójkę"). I tak o ile dzień pierwszy przeleciał jak z bicza strzelił, o tyle dzień drugi upłynął pod znakiem cichego domu, braku gadatliwej istoty i .. telefonu. Telefonu, który zadzwonił pod wieczór i zakomunikował, że Maleńtas tęskni. Informacja była krótka i treściwa, a potem przemówiła sama istota, która z rozbrajającą szczerością oznajmiła, iż w rzeczy samej tęskni, ale "niech mama się nie smuci, w piątek wracam". Rozbroiła mnie.
A potem była niestety epidemia żołądkowa, która przeleciała, przez wszystkie dzieciaki i zepsuła im ostatni dzień i ostatnią noc nie omijając opiekunów zgromadzenia, a po kilku dniach z łoskotem przetoczyła się po Pięknej i po mnie. Ała na samą myśl jeszcze dziś.

wtorek, 26 maja 2009

Kwiatek...


Dam Ci dziś piękny kwiatek
I wstążkę na dodatek.
Dam Ci złoty pierścionek,
Na górce mały domek,
Ogródek malowany,
Ławkę pod wielkim kasztanem.
Dam Ci słońce nad domem
Słońce – złotą koronę.
I dam Ci księżyc, wiesz?
I jeszcze... co tylko chcesz.
Bo jestem bardzo bogaty
Dostałem kredki od taty.






środa, 20 maja 2009

Jak to ze spodniami bywa


500 lat temu ustanowiono prawo potocznie nazywane Nihil Novi nisi commune consensu. To taki policzek dla króla, który może sobie rządzić, ale jak mu pozwolimy. Generalnie król ma swoją zbroję szczerozłotą, a my mu nie pozwalamy siadać na krzesłach, bo rysuje.
Nic się nie zmieniło przez 500 lat w kwestii rządzenia. Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie rób sobie co chcesz, ale tylko wtedy, kiedy ci pozwolę. I niech nikt nie myśli, że mam na myśli polityków, organizacje wszelakie, albo inne urzędy. Wiem, że to też w jakimś stopniu ich dotyczy, ale nijak się ma do tytułowych spodni...
Czas na skojarzenie faktów. Środa dzisiaj, a ja FINAŁ PUCHARU UEFA (specjalnie wielkie zrobiłem) oglądam na laptopie. No skaranie jakieś... Nawet za bardzo nie ma co mówić, bo wszystko dla średnio inteligentnego człowieka jest jasne jak słońce. Poświęcam się, żeby po śmierci od razu dostać skrzydełka. A tak na prawdę to po to, żeby w swoim czasie przypomniec i wypomnieć. Taka wredna bestia jestem.

wtorek, 19 maja 2009

poniedziałek, 11 maja 2009

Przełom?


Jakiś taki mam charakter, że zmiany w moim życiu odbywały się dotychczas nie wtedy, kiedy ja chcę, ale wtedy, kiedy ktoś ma taką ochotę. Na razie nie jestem z tego powodu zbyt... smutny. Patrząc na trzydzieści kilka lat przez pryzmat "mam" i "pamiętam" nie jest wcale tak źle.
Prywatne zmiany są zdecydowanie dalej idące niż służbowe, ale te służbowe mają zdecydowanie większy wpływ na moje istnienie. Co gorsza, mają też wpływ na bycie moich bliskich. I tu zamyka się koło moich mian, ponieważ nie można ot tak urwać dotychczasowego bytu mając w potylicy wyryte szczęście dzieciaka.
Nie jest to może prawda do końca, ponieważ jeśli tylko Piękna zgodziła by się na rewolucję, to bez mgnienia okiem podjąłbym wyzwanie i zaryzykował. Zrobiłbym to tylko i wyłącznie dla Maleństwa. To co ja zrobię teraz - ona będzie zbierać za kilka, może kilkanaście lat.
Ale póki co Piękna się waha. Rozumiem ją. To tak już jest, że pewne cechy charakteru pozostają nam we krwi po rodzicach i rozwijają się w zależności od otoczenia w którym dorastamy. Ona jest ostrożna. Z drugiej jednak strony namawia mnie do zmiany pracy, co może okazać się brzemienne w skutkach. Nie zrozumiesz kobiety...
A ja chciałbym zaryzykować. Spróbować swoich sił dla siebie samego, a nie dla kogoś. Mieć przyszłość we własnych rękach. Czuć, że tworzę coś nie tylko dla mnie. Być sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Jeszcze jednak nie teraz jest mi to dane. Ale powieszę sobie kartkę ze statkiem na ścianie. Będę o tym myślał i prosił Boga, żeby mi to umożliwił. Jak Go bardzo poproszę, to mi pozwoli...
Aha. Dla jaszczureczki na fotce to też był przełom. No może w innym sensie. Już na tym zdjęciu nad jej głową jest kotek. Kilka sekund później jaszczurka chrupnęła...

środa, 29 kwietnia 2009

Pierwsza jedynka !!!


Nie, nie, nie. Nie chodzi o "jedyneczkę" w zeszycie, dzienniku, czy innym teście sprawdzającym.
Jest taka klasowa aktywność, która została wprowadzona przez Ady wychowawczynię. Taniec. Ada oczywiście ma delikatnego bzika na tym punkcie (w ramach zdrowego rozsądku) i nie wystarczało kółeczko w szkole, trzeba było zapisać Adę do Iglicy. Trzeba przyznać, że Maleńtas ma talent, choć oczywiście jestem tutaj zdecydowanie stronniczy z racji wykonywanej funkcji społecznej i stopnia pokrewieństwa. Ale uczciwie ocenić należy, że dryg owy posiada. Niemniej jednak w warunkach polowych, czyli na króciuteńkim pokazie w klasie, dziewczyny wypadały cokolwiek... blado. Było to kilkanaście chwil temu (czyt. w ubiegłym roku na Andrzejki), ale spektakularnych sukcesów nie wróżyłem oglądając wtedy ten pokaz, a właściwie jego cząstkę.
To, co zobaczyłem wczoraj, w ogóle nie przypominało tamtego występu. Dziewczyny równiutko wytańczyły cały układ i ... miały super wielki aplauz publiczności. W porównaniu do pozostałych uczestników, można by go opisać jako 10-cio krotność tego, co otrzymali pozostali uczestnicy . Przed, w trakcie i po występie. Wyciągnąłem więc z tego spontanicznego zachowania publiki wniosek, że nie tylko mi się podobało. Jakbym tylko mógł, to oglądałbym te 3 i pół minuty do znudzenia.
A tak na marginesie, to powoli rozumiem postępowanie co poniektórych rodziców, którzy katują swoje dzieci różnymi aktywnościami pozaszkolnymi. To może być niebezpieczne. Mi na razie nie grozi. jakby mi zaczęło grozić to, znając charakterek Maleństwa, dostanę kopa i mi przejdzie.

niedziela, 19 kwietnia 2009

wtorek, 14 kwietnia 2009

Zagubiony przepis piernikowy


Zazwyczaj jest tak, że gubię ten przepis. Nie mogę go znaleźć zawsze wtedy, kiedy jest mi niezbędnie potrzebny. Dlatego niech sobie tu leży. I czeka na następne święta.
NA DWA DOMY (czyli podwójna porcja)
800g mąki, kostka margaryny, pół kilo cukru, 4 jaja, słoik powideł (ok 8 łyżek), 6 łyżeczek kakao, 2 opakowania przyprawy do piernika, 2 szklanki mleka, 2 łyżeczki sody, bakalie
Margarynę roztopić i ostudzić. Jaja z cukrem ubić mikserem.
Dodać: mleko, kakao, mąkę wymieszaną z sodą, 2 opakowania przyprawy do piernika. Podczas mieszania dodać powidła, Wlać tłuszcz i mieszać do uzyskania jednolitej masy. Dodać oprószone w mące bakalie.
Ciasto wlać do przygotowanych form. Piec w temp. 180 st 60 min.

sobota, 11 kwietnia 2009

Inne spojrzenie


Czas nadszedł, żeby zwolnić na chwil kilka. Rozejrzeć się dookoła i zobaczyć to czego się nie widziało. Także dosłownie. Jak na przykład rosnący nowy pedet, który obrazuje łączenie nowego ze starym.
Wczoraj na marginesie wieczornego nabożeństwa przyszło mi na myśl, że kościół bez smutnego organisty jest bardziej ... kościołem. Oczywiście, jeśli chodzi o śpiewy. Pierwszy raz od "niepamiętamkiedybotakdawno" zdarłem gardło. Jest to zapewne także następstwo czwartkowego meczu, ale bardziej tego wszystkiego, co działo się dookoła. Wszyscy jak jeden mąż przyszli do kościoła, żeby... być. To nie była niedzielna msza, którą trzeba odbębnić. Pełny kościół ludzi, któzy przyszli pochylić się nad grobem Jezusa.
Coś takiego daje kopa.
A potem wracasz do domu, puszczasz sobie "Pasję", żeby przypomnieć sobie, że Jezus nie był pięknie ubranym, blond amantem. Przypominasz sobie, że miał twarz we krwi od korony cierniowej i sińcach od walenia po niej pięściami, że plecy miał zorane biczem do krwi, a dookoła nikogo, kto by się za nim wstawił. I pochylił kark, padł na kolana, dał się poniewierać i poniżać, bo... Bóg tak chciał.
I po to są te święta, żeby pamiętać, że bolało. I żeby nie zapomnieć jaki był cel tego bólu.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Siedem słów...


To jeszcze w nawiązaniu, żeby nie umknęło i żeby można było wracać co Wielkanoc.

Słowo przebaczenia - "Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 23,34). Jezus zaczyna swe przemówienie z krzyża od modlitwy. To zdanie jest wypełnieniem słów z księgi Izajasza 53,12. W chwili największego upodlenia Chrystus prosi o przebaczenie dla wrogów. Nauka dla nas: przebaczenie jest lepsze niż zemsta.
Słowo zbawienia - "Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze mną w raju" (Łk 23,43). To słowo nawiązuje do słów zwiastowania anioła Gabriela z Mt 1,21. Tylko Zbawiciel, świadomy swego posłannictwa, mógł wypowiedzieć takie zdanie. Oznacza ono dla nas, że obietnica zbawienia skierowana jest do wierzących.
Słowo troski - "Niewiasto, oto syn twój,.... oto matka twoja!" (J 19,26.27). W sposób niezbyt przejrzysty słowo to nawiązuje do wypowiedzi sędziwego Symeona, skierowanej do Marii w Łk 2,35. Jezus uczy nas, że potrzeby innych powinny przesłaniać nasze własne.
Słowo męki - "Boże mój, Boże mój czemuś mnie opuścił?" (Mt 27,46; Mk 15,34). Kolejna modlitwa Chrystusa. Tym razem są to słowa dosłownie zaczerpnięte z Ps 22,2. Jezus odczuwa całkowite odosobnienie - wszyscy Go opuścili. Nawet Bóg odwrócił wzrok od swego Syna, ponieważ nie mógł patrzeć na obrzydliwość grzechu, jakim obarczono bezgrzesznego Zbawiciela. Nauka dla nas: wszystko, co mogłoby zagrozić naszej relacji z Bogiem, powinno budzić w nas udrękę i skłaniać do modlitewnego wołania do Boga o pomoc.
Słowo cierpienia - "Pragnę..." (J 19,28). W tym stwierdzeniu Jezus przytacza Ps 69,22. Słowo "pragnę" oprawcy zrozumieli dosłownie jako fizyczne pragnienie konającego, stąd też podano Mu gąbkę nasączoną octem. Chrystus zapewne odczuwał pragnienie, jednakże nadrzędne znaczenie tego zawołania wiąże się (zgodnie ze wzmianką Ewangelisty) z całkowitym wypełnieniem się proroctw. Ten fakt ma nam uświadamiać, jak ważne było dla Chrystusa podporządkowanie się autorytetowi Pisma Świętego. Nauka dla nas: Słowo Boże zaspokaja duchowe pragnienie i ma stać się najważniejszym autorytetem w życiu chrześcijanina.
Słowo zwycięstwa - "Wykonało się!" (J 19,30). Kolejny raz Jezus powraca do poezji hebrajskiej. Nawiązuje do Ps 22,32. Te słowa stanowią triumfalny okrzyk zwycięstwa, że Chrystus do końca okazał posłuszeństwo wobec woli Ojca. Zawsze był świadomy celu Swego życia, jakim jest zbawienie człowieka od grzechu i pojednanie z Bogiem. Nauka dla nas: pomimo wszelkich doświadczeń (niejednokrotnie bardzo dotkliwych) nie wolno nam stracić z oczu celu swego życia. Wtedy będziemy mogli za apostołem Pawłem powiedzieć: dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem; a teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego (2 Tm 4,7.8).
Słowo zaufania - "Ojcze, w ręce Twoje polecam ducha mego" (Łk 23,46). To ostatnia modlitwa i zarazem ostatnie słowa Jezusa na krzyżu. Konający Pan dosłownie cytuje Ps 31,6. Żydowskie dzieci powtarzały to zdanie codziennie przed snem. Nauka dla nas: nie tylko w chwilach dobrych i szczęśliwych, ale także w cierpieniu i trwodze ufajmy Bogu!

CYT. ZA Ks. Mirosław Czyż "Ewangelik" 2005, nr 1, s. 58-60

sobota, 4 kwietnia 2009

"Ja do organizmu wprowadzam bajkowy nastrój"


Wprowadzam ten nastrój razem z wiosną. Nie jest to tylko, jak u Himilsbacha, nektar wysokooktanowy. Postanowiłem wyczyścić przedpole, a żeby to zrobić, należy dać sobie możliwość oczyszczenia ducha.
Biorąc pod uwagę, że jestem za leniwy na jogę, a także nie posiadam pustelni, do której można by się oddalić, czas na materiały posiłkowe.
Aura dookoła ładuje akumulatory "oczne". Słoneczko pręży muskuły do 24st. C, a to oznacza, że można mieć nadzieję na brak śniegu w okresie wielkanocnym. Mentalnie jest może trochę gorzej, ze względu na szpital domowy, ale tu też już prawie widać zmierzch bakteryjnego ataku. Z nadzieją na nadchodzący tydzień patrząc i perspektywy hasania z aparatem po leśnych odmętach widząc, czyszczę ducha.
Sportowo czyszczenie ducha idzie delikatnie gorzej, ponieważ na tym polu nie mam w zanadrzu wielu spektakularnych sukcesów, które można by przekuć w lepszy stan wewnętrzny. Reprezentacja jakoś cienko, Bayern poległ (sic) 5:1, a Śląsk dostał zadyszki i o puchary raczej nie zwalczy (ale czemu nie, daj im Boże jak najlepiej), a na dodatek alternatywa pocieszająca to Puchar Ekstraklasy. Tu na celowniku Arka i ... sam nie wiem, ale uczucia mam mieszane. Pozytywem jest niezła dyspozycja w piątki, ale ostatnio jakoś mi mało. Może trzeba jeszcze czegoś spróbować. Może uda się zaciągnąć Połówkę na bieganie. Z nadzieją na nadchodzący tydzień patrząc i perspektywę zagrania sparingu z kolegami królika mając, czyszczę ducha.
Kulturalnie jest tylko odrobinkę lepiej. Książeczka już chudnie w oczach. Doszedłem do rozbiorów i jestem na najlepszej drodze do pierwszego powstania. Filmowo jest średnio. Telewizyjnie nadrabiam zaległości. Są to zaległości zamierzchłe, czyli te puszczane na TVP Kultura i TCMie. Kino nadal pozostaje dla mie tabu straszliwym. Gitarka zaś leży w kącie i jakoś nie mam (znowu) czasu. A do wakacji coraz bliżej. Najlepiej jest z nadganianiem muzycznym. Rachmaninow odfajkowany, dręczę domowników fugami i toccatami. Namierzyłem w sklepiku Anne Sophie Mutter. Wiolina. Mniód i cud. Z nadzieją na nadchodzący tydzień patrząc i perspektywę wysłuchania Pasji wg śwMateusza mając, czyszczę ducha.
A tydzień będzie szczególny. Wielki. Najważniejsza rzecz Wielkopostna ciągle przede mną. I boję się, ze przyjdzie i zapyta "Szymonie, śpisz ?". A ja nie wiem co powiedzieć. Znaki na niebie i ziemi pokazują dokąd iść i co zrobić. A ja stoję, jak słup soli. Z nadzieją na nadchodzący tydzień patrząc i perspektywę czyszczenia ducha mając czekam na słowa Chrystusa "Eloi, Eloi, lema sabachthani".

poniedziałek, 30 marca 2009

Ostatnie mgnienie zimy.

No to finisz Białej Damy był przedni. Nie ma co. Śniegu tyle, że pomyślałby kto. Jak nie koniec ino początek. A zaczęło się niewinnie od wiadomości na trójce, że w Tatrach, to góralszczyzna dawno takiego śniegu nie widziała, co by miał 3 metry z dużym hakiem.
No to żem se pomyślał - "ostatni gwizdek na narty".
Spakowali się w piątecek i poszli. Ekstra było. Puszek, mgiełka, ludzi malutko. Tylko jechać tam i nazad to mnie się w ogóle nie kce... trza by jaką stancję kupić w tych Czechach...
A tera narty na kołku, buty łobok i cekajom do pirsego śniegu na listopad...
Ale tragedii nie będzie z tego. Już grill mi zapachniał, ptaki zaśpiewały w lesie, sarna przed nosem przespacerowała. Wieje wiatr na zmiany. Tylko, żeby nie za bardzo rewolucjonizował, bo mogę nie wytrzymać. Wystarczy na razie kłód, bo nazbierało się ich tyle, że można by tratwę zwodować. Z Borubarem. Ale o tym sza.

środa, 14 stycznia 2009

Ciągłość


Nie ma lekko.
Pisać coś regularnie nie jest łatwo. Trzeba pamiętać, że się oczekuje od siebie regularności.
Rozwiązać zadanie z pierwszej podstawowej mając 30 z hakiem na karku nie jest łatwo. Podstępu się człowiek dopatruje. Na każdym kroku.
Jechać 50 w mieście nie jest łatwo. Jak to zrobić, kiedy na drugim biegu można jechać 80 km/h?
Panować nad szaleństwem jadąc z góry też nie jest łatwo. Przypominasz sobie o tym dopiero w w momencie, w którym dotrze do ciebie, że Piękna piła grzańca i jak się połamiesz, to będą musieli z Maleństwem kombinować jak dojechać do domu.
Tak to właśnie jest z tą ciągłością. Niby wszystko pamiętasz, niby wiesz co, jak, dlaczego, po co i kiedy, a jak przyjdzie co do czego, to zapominasz. Zapominasz, albo chwilowo nie pamiętasz.
Zapomniałeś, że pisanie usprawnia funkcjonowanie istotnych części mózgu i zapobiega demencji.
Zapomniałeś, że to zdanie dla pierwszaka, który uczy się liczyć, a nie test na IQ.
Zapomniałeś, że przekroczenie prędkości może kosztować cię z lekka powiedzmy 300 peelenów.
Ciągłość cię uratuje. Ciągłe myślenie o rzeczach istotnych. I co ważne - ciągłość dotyczy wszystkich sfer życia. Jedzenia warzyw, picia mleka, czytania gazet, itp.
Tylko niech mi jeden z drugim magik powie: dlaczego tak cholernie cięzko jest zachować ciągłość?