piątek, 19 czerwca 2009

Dwójeczka ... za dwa miesiące


"Jakoś poszło, Ośle, jakoś poszło". Cytat odnosi się oczywiście do mnie. Pierwsza klasa się skończyła. Poligon jak cholera dookoła, bo to i pociski składek śmigają i odłamkiem zadania matematycznego się dostało, zasieki zajęć dodatkowych przeszło, czytanie planów batalistycznych ćwiczyło, pierwszą tygodniową izolację w nieprzyjacielskim terenie przeżyło, a zdarzyło się także rozkaz wydać podniesionym głosem i samego siebie hamować, gdy rozkaz był niewykonalny.
Teraz czekają nas inne strategiczne cele do realizacji. Można pełną piersią wykrzyknąć hasło "wakacje" i dać nura w te rzeczy, które przez 10 miesięcy są niedostępne. Jakiś wypad pod namiot by trzeba zrobić, połazić po lesie z kompasem, wykąpać się w jeziorze, zapolować na dzika lub sarnę. Dwa miesiące tylko dla niej. Bo potem już będzie pod górę. Na wszelki wypadek książki do drugiej klasy już mam i będę studiować przez wakacje. Patrząc na medale z pierwszej klasy będziemy za rok wspólnie prężyć pierś po odbiór następnych. A że cytatem mnie poruszającym zacząłem, to takim też skończę. "Jestem strażnikiem błądzących dusz, jestem mocarny, ponętny, i niezniszczalny".

sobota, 6 czerwca 2009

Zielono... kolorowa szkoła


Leżało w postach do edycji, ale się doczekało. No to do meritum, mimo iż od samego zdarzenia minęło trochę czasu.
Nie wiem jak inni, ale ja lubiłem jeździć na szkolne wycieczki. Kumple, zmiana klimatu, luźniej, bo nie w szkole itp. Generalnie pewnie dotyczy to wszystkich, którzy chodzili kiedykolwiek do szkoły. Kilkudniowe wycieczki stanowiły jednak rzadkość.
Nigdy nie pytałem rodziców, jak to wyglądało z ich strony i swoje dziewicze doświadczenia musiałem analizować w pojedynkę (no, "podwójkę"). I tak o ile dzień pierwszy przeleciał jak z bicza strzelił, o tyle dzień drugi upłynął pod znakiem cichego domu, braku gadatliwej istoty i .. telefonu. Telefonu, który zadzwonił pod wieczór i zakomunikował, że Maleńtas tęskni. Informacja była krótka i treściwa, a potem przemówiła sama istota, która z rozbrajającą szczerością oznajmiła, iż w rzeczy samej tęskni, ale "niech mama się nie smuci, w piątek wracam". Rozbroiła mnie.
A potem była niestety epidemia żołądkowa, która przeleciała, przez wszystkie dzieciaki i zepsuła im ostatni dzień i ostatnią noc nie omijając opiekunów zgromadzenia, a po kilku dniach z łoskotem przetoczyła się po Pięknej i po mnie. Ała na samą myśl jeszcze dziś.